wtorek, 26 czerwca 2012

Wywiad - Longin Bartkowiak - Strachy na Lachy


Longin Bartkowiak, postać barwna, basista pochodzący z Chodzieży i mieszkający na stałe w Pile. Od ponad 10 lat gra w zespole Strachy na Lachy. Kiedy jest na scenie nie sposób nie zwrócić na niego uwagi. Ale Lo to nie tylko Strachy, ma za sobą bogatą przeszłość muzyczną, o której poniżej opowiada. Poza tym będziecie mogli dowiedzieć się jakie są jego inspiracje, która płyta była dla niego najtrudniejsza czy też gdzie najlepiej mu się gra. Longin zazwyczaj unika kontaktu z mediami, więc tym bardziej z nieskrywaną przyjemnością oddaję ten wywiad w Państwa ręce…  



Grzegorz Kociuba: Tak na początek, co masz wspólnego z telefonia komórkową ?
Longin Bartkowiak: W latach 1998 - 2001 pracowałem dla jednego z pionierów telefonii cyfrowej sprzedając tzw. 'aktywacje'. Bo to były czasy gdy nie można było kupić nowego telefonu bez umowy, chyba, że za naprawdę duże pieniądze. Przygotowywałem takie umowy, więc to się nazywało, że sprzedawałem 'aktywacje'. Myślę, że gdybym zdecydował się tam robić karierę nie byłbym dziś chyba szczęśliwym człowiekiem :)

GK:  Pamiętasz swój pierwszy kontakt z instrumentem ?
Lo: Wiesz, to było tak. Pochodzę z muzycznej rodziny. Moi rodzice poznali się w Szkole Muzycznej w Poznaniu. Dziadek kapelmistrz, a drugi grał na skrzypcach. Więc już od dzieciaka bawiłem się basówką ojca, która stała w przedpokoju w oczekiwaniu na kolejna "chałturę" jak to się wtedy mówiło. Dziś to słowo zmieniło swoje znaczenie. Mimo, że miałem dostęp do różnych instrumentów apetyt na granie przyszedł później.

GK:  Grasz na basie i widać, że to lubisz. Co sprawiło, że wybrałeś ten typ gitary?
Lo: Jak już postanowiłem, że chcę grać poszedłem do sklepu ojca, w którym na zapleczu stała gitara po prawej i bas po lewej. Ojciec zapytał mnie, na czym chcę grać? W jednej sekundzie dokonałem wyboru wskazując na basówkę, bo pomyślałem, że gitarzystów jest wielu, nawet wśród moich kumpli kilku już brzdąkało. Za to basisty nie znałem żadnego. Nie spodziewałem się, że ten wybór tak zarzutuje na moje życie :)

GK:  Jesteś samoukiem, czy masz jakąś szkołę ?
Lo: Nawet nie zacząłem żadnej szkoły muzycznej czy ogniska. Choć w pewnym momencie miałem taką potrzebę. Na początku szkolił mnie ojciec. Był wymagającym nauczycielem. Na starcie wręczył mi podręcznik J. Popławskiego i pożyczył mi basa do nauki. Był to stary, czerwony Lotos. U ojca uczyłem się jakieś dwa lata, potem wyjechałem do szkoły średniej i zostałem typowym samoukiem. 

GK:  Pamiętasz swój pierwszy zespół, w który grałeś ?
Lo: Na samym początku grałem w zespole muzycznym przy Technikum Budowlanym w Pile, który prowadził mój ojciec. Graliśmy tam standardy na okolicznościowe imprezy szkolne. Było tam sporo klezmerki. Ale równocześnie z bratem i jego kumplem spotykaliśmy się na działce lub w domu (jak nie było starych) i obgrywaliśmy wszystko co nas wtedy kręciło od jazzu do Sabbatów. Pamiętam nawet te nazwę : Doktor Wycior. Był band i nazwa choć jedyne wówczas koncerty to aula i apele szkolne :)

GK: Przed Strachami grałeś m.in. w INRI, Cuts i Na Górze. Co możesz powiedzieć o każdym z tych zespołów ?
Lo: Każdy z nich jak sam widzisz to osobne bajki. Był taki czas, że "ciągnąłem kilka srok za ogon". INRI to punkowy skład, dowodzony przez gitarzystę "Dyrektora" i mojego brata "Leona". Trafiłem tam gdy mieli problemy z ich poprzednimi basistami. Nagraliśmy dwie płyty, zagraliśmy sporo koncertów. Było fajnie. Grają do dziś choć o wiele mniej.

Cuts to dzisiejszy The Cuts. To był absolutny początek. Nawet skład się klarował znacznie, od tamtego czasu pozostał tylko Przemek. Graliśmy zafascynowani nurtem indie, było bardzo gitarowo, ze śladową elektroniką i angielskimi tekstami. Zmiany musiały nastąpić. Odszedłem ze względu na obowiązki w Strachach, pojawiła się też Zośka. Zastąpił mnie Tom Horn, od tego czasu to nowy rozdział tego zespołu. Jesteśmy przyjaciółmi.

Na Górze pojawił się gdzieś w połowie lat 90. Wojtek Retz, który stworzył ten projekt był instruktorem terapii zajęciowej przy Domu Opieki Społecznej w pobliskim Rzadkowie. Zauważył wśród swoich wychowanków ciągoty muzyczne i postanowił coś z tym zrobić. Napisał kilka prostych piosenek. Razem z Mańkiem Nalepą -również tamtejszym instruktorem, grali, śpiewali i postanowili to nagrać. Gdy już nagrali te kilka piosenek poprosili mnie czy bym nie dograł basu, bo czegoś tam jeszcze brakowało. Nagrałem bas, zaprosiliśmy jeszcze kilku gości, wyszło świetnie. Kaseta rozeszła się po kraju pocztą pantoflową dając początek zespołowi jakich w świecie nie ma wiele.

GK:  A jak wyglądała współpraca z Miłką Malzahn ?
Lo: Gdy dołączyłem do składu Miłki byłem pod jej wrażeniem, także jej muzycy prezentowali niesamowity poziom. Ja grałem tylko punka, a teraz przede mną piosenka autorska spod znaku szumnej wtedy 'krainy łagodności'. Miłka pisała swoje teksty i śpiewała, ja tam nie dociągałem grając jakieś jazzy i ballady. Zaczęliśmy jednak łamać formę i miałem na to przyzwolenie Miłki. Z biegiem czasu zmieniał się też skład i kiedyś po jednym z ostatnich naszych koncertów Paweł Dunin-Wąsowicz, szef Lampy i Iskry Bożej stwierdził, że brzmieliśmy jak Morphine. Było to dla mnie niezłe podsumowanie Miłkowej działalności, coś z czym się dobrze czułem. Doświadczenie przy kilkuletniej pracy z Miłką to był mój paszport do konfrontacji z tekstami Grabaża.  

GK:  Przygodę z Grabażem zacząłeś nietypowo chyba, bo zagrałeś ponoć z PP kilka koncertów. Jak się tam znalazłeś ?
Lo: Eee tam, stare dzieje. Raz zagrałem w zastępstwie Julka, który miał zabukowane wakacje. Dla mnie przygoda, a dla kolegów ulga, że nie położyli "sztuki" :)

GK:  A jak to się stało, że trafiłeś do SNL ?
Lo: To już chyba wszyscy wiedzą :):):) Na stronie www jest krótka i barwna notka na ten temat, jak to Kozak zadzwonił do Lo, a ten do Mańka itd. W tamtych czasach grywałem z INRI, więc mijaliśmy się z Grabażem na backstage’ach. Miałem wówczas luźne terminy zgodziłem się bez namysłu. Miałem wtedy parcie na granie, a egzystencja w kilku składach jednocześnie nie była mi straszna.

GK:  Początek SNL to też Twoja choroba. Muzyka była formą terapii ?
Lo: Jestem świeżo po akcji "Policzmy się z rakiem" na wykop.pl. Wróciły wspomnienia, odżyły odczucia tamtych dni. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że była to forma terapii. Dla mnie zarówno w nowo powstałym SNL, sporadycznie w INRI jak i w Na Górze, w którym wówczas sporo pogrywaliśmy.
Wówczas nie było to dla mnie takie oczywiste. Po prostu to robiłem, uważałem to za swoją konieczność. Sens autentyczny. Pamiętam jak siedząc w szpitalu ze swoimi tajnymi zapiskami rozkminiałem formę dla utworów Na Górze, który właśnie nagrywał płytę "Regeneracja" w Warszawie. W żyłę pakują chemie a Lo rozkminia z kajecikiem czy rozpocząć dany numer solówką czy zostawić ją na mostek. Spójrz na pierwsze zdjęcia Strachów, tam wszyscy siedzą. A to dlatego, że nie byłem w stanie stojąc utrzymać gitary. Koledzy targali mojego Ampega, który ważył chyba z 80 kg ale nie było o czym gadać. Gdy ze szpitala wracałem do domu bas zawsze był pod ręką, podgrywałem jakieś kawałki jeśli miałem na to siły i ochotę. To się działo, a ja w tym uczestniczyłem całym sobą. Nie było mowy o zastępstwie, choć kolegów do tego też namawiałem. Rozmawialiśmy tylko o terminach przyszłych "chemii", "lamp" i koncertów. Koledzy byli niesamowicie solidarni. Nie wiem do końca czy zdawali sobie sprawę co robią, ale zrobili mega-robotę. Mnie chciało się żyć. 

GK:  Strachy to już ponad dekada, jak ci się do tej pory żyje z resztą chłopaków?
Lo: Daleko mi jeszcze do stwierdzenia Cugowskiego: "znamy się z Romkiem (Lipko) od czterdziestu lat" :) Czas zapierdala i tylko czasem zdaję sobie sprawę z tego, że z moim serdecznym kolegą z pokoju Mańkiem znam się dłużej niż z własną żoną. Jesteśmy dobrymi kumplami, a może już jak rodzina... 

GK:  A współpraca z Grabażem? Czy bierze pod uwagę wasze zdanie przy pracy nad materiałem, czy zawsze stawia na swoim ?
Lo: Nie sądzę, że Grabaż jest apodyktyczny. Myślę, że na świecie jest "wariatów" o wiele więcej:) G. cię wysłucha jeśli faktycznie masz coś do powiedzenia. Wydawało mi się kiedyś, że wiem dużo. Ale teraz z perspektywy czasu to była fraszka. Człowiek zbiera doświadczenia lub je przerabia. Więc zacząłem rozmawiać z Krzyśkiem o wszystkich tych bieżących pomysłach. Oczywiście często dochodzi do konfrontacji pomysłów, bo to jest przecież zespół. A wtedy zdarza się, że suma sumarum wychodzi na Grabaża :) Jeśli odpuszczamy to tylko dlatego, że nie raz i nie dwa przekonaliśmy się, że na jego wyszło :)

GK:  Która płyta była wg, Ciebie najtrudniejsza do nagrania i dlaczego?
Lo: Każda mnie wgniatała i robiła w głowie magiel. Ale najcięższa to "Dodekafonia", nie tylko przez to, że jest muzycznie bardzo zaawansowana. Przeżywałem wówczas jazdę ze samym sobą i miałem momenty zwątpienia. Od tamtej pory zbiera mi się na wymioty jak wchodzę do studia. Ale co zrobisz, taka karma. 



GK:  "Autora" nie chciałeś wydawać, gdy okazało się, że nie otrzymacie od pana Gintrowskiego praw na dwa numery. Co sprawiło, że jednak się na to zgodziłeś ?
Lo: P. Gintrowskiego,  w latach 80/90 nawet jakoś tam ceniłem. Wówczas w jednym z projektów nawet grałem jego cover - "Modlitwa". Niestety w dzisiejszych realiach to pan nieprzejednany i zawzięty, nieskory do kompromisów wobec faktu, że muza podąża do przodu, a każdy wykonawca ma prawo do swojej interpretacji. Projekt "Autor" miał trzy piosenki spod jego pióra : "Walka Jakuba z aniołem", "A my nie chcemy uciekać stąd" i "Autoportret Witkacego".  Nagraliśmy je w naszej typowej Strachowej konwencji. I jakie było nasze zaskoczenie gdy nie otrzymaliśmy zgody od P.Gintrowskiego na ich publikacje. Po rozmowach zgodził się tylko na "Jakuba". Pamiętam, że nasz wydawca zatrudnił nawet mediatora w tej sprawie, lecz w odpowiedzi słyszeliśmy tylko pogróżki sądem i takie tam. Totalny kanał. Nie pomogły też zabiegi poprawienia wersji tych numerów o uwagi "sławnego kompozytora" bo wyszła z tego wielka kupa. Stąd decyzja o niewydawaniu płyty, no bo po co, jeśli nie ma na niej co fajniejszych kawałków ?
Nie ma też sytuacji bez wyjścia. Tuż przed premierą płyty Grabaż wpadł na genialny pomysł. Do okrojonej wersji płyty dodawany jest suplement w postaci czystej do nagrania płyty, na okładce docelowy spis utworów, taki jaki miał być z założenia. Na stronie zespołu podaliśmy info o możliwości ściągnięcia z netu dwóch  brakujących piosenek, oczywiście bezpłatne. Daliśmy tym samym przyzwolenie na legalne ściągnięcie z neta i możliwość kompletnej płyty z treścią "Autora".

GK:  Jakie są twoje inspiracje muzyczne ?
Lo: Wszystko zaczęło się od płytoteki mojego wuja pełnej białych kruków jazzowej muzy, było tam tego tyle, że dziś nie dziwię się "skalpelom" bo jest z czego czerpać. Nie były mi jednak pisane jazzowe skale, pozostało raczej tylko zamiłowanie do hi-fi :)

Wyrosłem na muzie osiemdziesiątek, dziś nierzadko tam jeszcze zaglądam (np. New Model Army, Joy Division, Ramones, The Clash) , częściej dziś odrabiam zaległości (z The Beatles, The Kinks, Iggy Pop) A dzisiejsze czasy to tez niezła luta - Y.U.C.K.,  The Raveonettes, Black Lips, Kasabian, The New Pornographers czy Crystal Castles. 

GK: Tak trochę z innej beczki.  W teledyskach pokazywany jesteś jako amant, taki lowelas, obiekt pożądania. Czyj to pomysł i czy odpowiada Ci taka rola ?
Lo: To była inicjatywa odgórna. Taki scenariusz, czy jak tam zwał. Przyznaje też, że to dla mnie rola nie łatwa. Miałem opory żeby się jej podjąć. Nie jestem aktorem i bałem się konsekwencji, które okazały się być tylko w mojej głowie. Tak naprawdę rola jak każda inna, więc przy ogromnym wsparciu kolegów "ogarnąłem". Sceny w "Ostatkach" miały być jeszcze pikantniejsze w założeniu, ale na planie okazało się, że nie jest to wcale potrzebne dla przekazu. Pamiętam gdy po premierze tego klipa żona powiedziała mi : "Jestem z Ciebie dumna". 

GK:  Masz jakieś swoje ulubione miejsce do grania koncertów ?
Lo: Bardzo dobrze czuję się w warszawskim Palladium albo w krakowskim Studio, są to duże kluby i nakręca mnie ich rozmach, przestrzeń, zawodowe podejście. Sentyment mam do warszawskich Hybryd, tam klarowała się historia SNL, tam też cały czas można poczuć kwintesencje klubowego grania i relacji z publiką w dobrych warunkach akustycznych. Fajnie jest też w łódzkiej Dekompresji, tej nowej oczywiście, przerobionej z kinowej sali na klub z graniem na żywo.

GK:  A co jest dla Ciebie najbardziej uciążliwe w życiu muzyka ?
Lo:  Najbardziej chyba "powrót do domu". To bardzo dziwny mechanizm powrotu do rzeczywistości, której przez moment bycia w trasie znacznie naginasz. Każdy byt czy ten na trasie czy też domowy-przyziemny ma swoje wady i zalety lecz gdy na siebie zachodzą nie jest łatwo się przestawić. Radzę sobie z tym odsypiając swoje, ale wiem, że nie każdy ma w domu takie fory :)  

Drugi uciążliwy moment to samodyscyplina. Bo wiadomo, że muza to nie tylko granie koncertów, to jeszcze kawał ustawicznej roboty jaką musisz wykonać ze samym sobą by coś tam grać i mieć to "coś"  do powiedzenia. A przecież nie chodzisz na taśmę do roboty od 7 do 15 by odwalić swoje, to pierwiastek twórczy.  A w domu zawsze sto spraw, które TERAZ załatwić trzeba :)

Jest jeszcze ludzka zawiść, pewnie z zazdrości, ale to chyba każdy ma na co dzień, jak mniemam.

GK:  Całe życie mieszkasz w Pile? Wyobrażasz sobie siebie w innym miejscu ?
Lo: Gdy grałem z Miłką Malzahn pomieszkiwałem w Toruniu, były to fajne czasy ale nie zapuściłem korzeni. Gdy tylko pojawiła się okazja własnego kąta i życia na swoim wróciłem do Piły. Było łatwiej. Tak mi zostało. Dzisiaj to dla mnie idealne miejsce, nieduże i niedrogie miasto, zielone, bez korków, przejdziesz je wzdłuż przez godzinę, a pod nosem mam salę prób SNL.
Gdy odwiedzam znajomków w Gdyni to myślę sobie, że to jest miasto, w którym czułbym się dobrze. Kolega chciał już mi szukać mieszkania, ale to nie jest mi tak naprawdę potrzebne.

GK: Dzięki za wywiad :)
Lo: Ja również dziękuję :)





   











10 komentarzy:

  1. Wooow, muszę przyznać, że wykonałeś dobrą robotę. Świetny wywiad!

    OdpowiedzUsuń
  2. I to lubię czytać :)
    Coś o SNL itp :)

    OdpowiedzUsuń
  3. pozdro dla Ciebie, Lo - od Na Górze :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. i nie tylko od Na Górze :)) bardzo interesujące szczególnie dwa pytania.. pod koniec..
    Do zobaczenia na koncercie

    OdpowiedzUsuń
  5. No to się rozgadał nam Lo.........:))) xD

    OdpowiedzUsuń
  6. loniu przepraszam...

    OdpowiedzUsuń
  7. Wygląda to tak jakby GK miał przygotowaną listę pytań i twardo się jej trzymał. A wywiad to nie tylko sucha rozmowa, to też kontakt z respondentem, drążenie tematu. Lo jest na tyle kontaktową osobą, że można było od niego wyciągnąć dużo, dużo więcej. Zresztą tylko dzięki niemu ten wywiad nie siadł. Tu najpierw Gintrowski, za chwilę obrót o 180 st. i pytanie o inspiracje muzyczne, potem znów obraz Lo w teledyskach (nie wiem skąd ta liczba mnoga, bo mowa chyba tylko o "Ostatkach"?). Zbyt duże te przeskoki. I literówki. Jeśli chcesz być nazywany dziennikarzem, nie możesz sobie pozwolić na taką ilość błędów, nawet jeśli wydają się niewielkie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko spoko, tylko chciałbym by się Pan/Pani jeszcze podpisał/podpisała pod wypowiedzią imieniem i nazwiskiem :) zapraszam do kontaktu mailowego: kociuba.grzegorz@gmail.com - wystarczy, że się Pan/Pani przedstawi w tym mailu, a ja już odpiszę na powyższy komentarz na priv.

      pozdrowionka

      Usuń
  8. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. 50 year old Nuclear Power Engineer Garwood Candish, hailing from Cookshire enjoys watching movies like "Snows of Kilimanjaro, The (Neiges du Kilimandjaro, Les)" and Leather crafting. Took a trip to Primeval Beech Forests of the Carpathians and drives a RX Hybrid. zobacz te strone internetowa

    OdpowiedzUsuń