Piotr Załęski, gitarzysta, wokalista i twórca muzyki, rodem
z Wrocławia. Gra przede wszystkim w zespole Hurt, a oprócz tego jest
założycielem legendarnej w branży grupy Dust Blow. Z Piotrem rozmawiałem 3
maja, tuż przed majówką na Słodowej w malowniczej części Wrocławia przy
Ostrowie Tumskim. O tym, jak wyglądały początki jego kariery, z kim
chciałby zagrać oraz jaka będzie nowa płyta Hurt, przekonacie się poniżej, w
mega długim wywiadzie. Zapraszam.
Grzegorz
Kociuba: Grasz, śpiewasz, tworzysz
muzykę. Muzykiem jesteś z zawodu czy masz jakiś innych fach w ręku lub w
głowie?
Piotr Załęski:
Uprawiam ten zawód, ale czy jestem muzykiem? Bardziej – grajkiem :). Nie
skończyłem żadnej szkoły muzycznej. Znam
parę funtów na gitarkę, coś tam podśpiewuję i o dziwo - żyję z tego. A fach? Studiowałem
dziennikarstwo i komunikację społeczną, bo zawsze mnie kręciło radio. Chciałem
prowadzić jakąś nocną audycję muzyczną, ale na studiach dziennikarskich działo
się wszystko tylko nie radyjko :) W pewnym momencie dałem sobie spokój ze
studiami i wybrałem granie. Kompletnie mi wtedy to radio nie wyszło. Może
kiedyś?..
GK: Gitara była Twoim
pierwszym instrumentem? Czy ktoś Cię musiał namawiać do gry na tym instrumencie?
PZ: Jak byłem
mały Ojciec grał na gitarze i próbował mi podsunąć gitarę. Kompletnie mnie to
wtedy nie interesowało. Potem wujaszek próbował nauczyć mnie grać i jemu też nie wyszło. W końcu rodzice kupili
mi klawisze, i klawisze były moim pierwszym instrumentem. Miałem nawet pana
który przychodził mnie uczyć, nutki, srutki i te sprawy. Zrezygnował jednak
kiedy okazało się, że nie gram z nut tylko ze słuchu.
A świadomie grać na gitarze zachciałem kiedy zobaczyłem
koncert Beatlesów z 1964 roku, miałem wtedy 6 lat i czułem, że to jest to co
chciałbym robić – stać na scenie, śpiewać, grać dla ludzi. Za wiosło wziąłem
się nieco później, była taka gazeta
„Świat Młodych”, nie wiem czy pamiętasz?
GK: Chyba za mały
byłem jeszcze wtedy :)
PZ: Chyba jeszcze
tak :) I oni mieli taki samouczek i dwa chwyty były rozpisane: „Płonie ognisko
w lesie” bodajże. Tak stwierdziłem, że tych kilka kropek na gryfie to chyba nie
jest jakieś halo i może warto spróbować... no i poszło.
GK: Potem na gitarze
uczyłeś się już sam grać?
PZ: Tak, tylko
sam. Nigdy nie miałem nauczyciela.
GK: Masz jakiś swój
ulubiony sprzęt?
PZ: Ulubiony? To
chyba ten na którym teraz gram. Gitara Rickenbacker 610, piecyk Budda
Superdrive 18, do tego paczka Fendera, system bezprzewodowy Sennheisera, jakieś
efekty - nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba. Ale wiesz jak to z
gitarzystami jest, wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. W miarę jedzenia
apetyt rośnie, aczkolwiek wydaje mi się że na chwilę obecną to jest już szczyt.
Marzenia spełniłem, bo Rickenbackera chciałem mieć odkąd pamiętam - przez
Beatlesów zresztą, bo John Lennon na niej grał.
GK: Orient Express
był Twoim pierwszym zespołem czy wcześniej miałeś jakieś inne bandy?
PZ: Wiesz co
wydaje mi się, że pierwszym. Były normalnie próby, graliśmy jakieś koncerty. Z
tym, że w Oriencie żeby było śmieszniej grałem na… perkusji :) I nie miałem o
tym zielonego pojęcia, wiesz potrafiłem wystukać najbardziej podstawowy rytm.
Jako że nie było perkusisty, to trafiło akurat na mnie. Standardowa procedura w
młodych kapelach – jeden gra na gitarze, drugi potrafi śpiewać a każdemu
następnemu przydziela się instrument którego brakuje do pełni szczęścia :D.
GK: Jaką muzykę grał
Orient Express?
PZ: Haha - dobre
pytanie :) Nie pamiętam... autentycznie nie pamiętam, ale prawdopodobnie były
to jakieś punk-rockowe zagrywki. Coś
naszego, skleconego na 3 funtach, plus
jakieś covery, ale kompletnie nic mi nie przychodzi do głowy. Nie wiem,
dziurę mam jakąś. Wiesz, to był 97 rok. Szkoda że nie zachowały się żadne nagrania
z tego okresu.
GK: No właśnie,
koniec Orientu datuje się na 97 rok…
PZ: Nie, to jest
początek Orient Expressu.
GK: A ja znalazłem,
że to był koniec :)
PZ: Eeee… nie to
był bankowo początek tego zespołu bo w 1997 zagrałem pierwszy koncert. Ale może jednak to był i koniec… mogło być
tak że graliśmy pod tą nazwą tylko parę miesięcy :)
GK: Potem miałeś 4
lata przerwy bodajże, przed Teddy Sałatką i Mellow Dream.
PZ: Wiesz co -
nie, bo Orient Express przemienił się w międzyczasie na Orient X. Też graliśmy
jakieś pojedyncze koncerty. Jak przez mgłę pamiętam kto tam grał... wiem, że z
perkusistą tego projektu założyłem później Dust Blow, to na pewno. Ale kto
jeszcze tam plumkał - nie mam zielonego
pojęcia. Potem Orient X automatycznie przeszło w Defenders. Z nimi też było
kilka koncertów, to był już typowy punk rock dla zaangażowanych. Jakieś „NOP
NOP każdy dzisiaj o nich wie”, takie cuda na kiju totalne :)
GK: A skąd się wziął Teddy Sałatka i Mellow
Dream? Wyewoluowało to jakoś z Orientu?
PZ: Nie, Mellow Dream to była kapela moich
znajomych, tam śpiewała Malko, która później wystąpiła gościnnie na pierwszej
płycie Dust Blow. Na gitarze grał Boro (Grzegorz Sawa-Borysławski) który jest
dzisiaj basistą Dust Blow oraz Neonów. Na perkusji grał Fisiek (Michał Fiszer), który
kilka lat później został bębniarzem Instytutu. Na gitarze Manon (Piotr
Mochniej). A ja przyszedłem za basistę, wskoczyłem na jego miejsce i załapałem
się na nagranie malutkiej, pięcio utworowej płytki. To było chwilę przed Dust
Blow.
GK: A Teddy Sałatka,
skąd ta nazwa?
PZ: Teddy Sałatka
jest z Monty Pythona :) Chłopaki zrobili swój zespół, wiedzieli, że ja coś gram
i mnie zaprosili do współpracy. Był tam obecny gitarzysta Dust Blow – Robson
(Robert Pękala). Jezu jakie to skomplikowane, można by już jakieś drzewo
genealogiczne namalować, kto z kim, gdzie i kiedy grał :D Ludzie się strasznie
miksowali. Graliśmy w piwnicy i nigdy z niej nie wyszliśmy. Nagrania są może
gdzieś na kasetach. Można by to odkopać i się pośmiać z tego teraz :) Śpiewał tam
koleżka, który obecnie prowadzi lumpeks i jest taksówkarzem. Wtedy też zresztą
nim był. Ponoć śpiewał w Operze nawet :) Ja się z nim chyba żarłem dość mocno i
wówczas stwierdziliśmy, że rozwiązujemy Teddy Sałatkę i robimy Dust Blow.
GK: Jak wyglądały te
początki Dust Blow?
PZ: Wyglądały
dosyć upojnie :D Punk rock na całego,
każda próba to było walenie tanich win.
I jak już wypiliśmy to próbowaliśmy grać i średnio nam to wychodziło.
GK: A płytę też nagraliście „punk rockowo”?
PZ: Niee...
bankowo nagrywana była na trzeźwo. No może tam parę piwek było :) Płyta
powstała w Studio im. Matki Owcy Records, we Wrocławiu. Prowadził i
prowadzi to nadal Mateusz Chmielewski,
dzisiaj gitarzysta i wokalista zespołu Spaceman. Teraz ma Studio „Dżdżownicy z
rozpędzoną tubą”. Zawsze miał smykałę do ciekawych nazw. Matka Owcy jest z
Franka Zappy a Dżdżownica nie wiem skąd – musiałbyś Mateusza zapytać. On wtedy
miał monopol na nagrywanie znajomych kapel, Black Rainbow tam nagrywało i
Rivendell bodajże też. Mellow Dream również.
GK: A czy zgodzisz
się z tym, że Dust Blow to jest taki trochę zespół legenda? Pojawiacie się,
znikacie. Potem nie ma was przez długi czas, znowu się pojawiacie i znowu
znikacie. Nie ma was, nie ma, a potem koncert niespodzianka.
PZ: No ale co to
ma do legendy? :) Bujamy się gdzieś tam po obrzeżach wrocławskiego światka.
Faktycznie pojawiamy się i znikamy, statek widmo, latający holender. Na
początku bardzo intensywnie się udzielaliśmy w okresie wydania pierwszej płyty.
Wówczas zagraliśmy jakieś 70 koncertów , nawet zahaczyliśmy o Austrię z
zespołem Plateau. No i potem wyjechałem do Irlandii, do Belfastu na 1,5 roku…
GK: Jak większość
ludzi w Polsce wówczas.
PZ: Tak, ja byłem
w tej pierwszej fali którzy „uciekli”, licząc na... kij wie na co :) No i wszystko
się rozsypało, chłopaki grali sobie, nawet znaleźli jakiegoś wokalistę, ale to
też im się nie lepiło. Jak wróciłem to naturalnym było, że coś musimy razem
zrobić. Był nawet taki „reunion” koncert, zagraliśmy jeden a potem
stwierdziliśmy że robimy płytę. W 2007 okazało się, że jest sporo materiału, są
chęci no i nagraliśmy „Escape from the Landscape”.
GK: No właśnie, jak
na zespół którego więcej nie ma niż jest nagraliście dwie bardzo fajne płyty.
Myślałeś o nagraniu czegoś nowego z Dust Blow? Albo wznowić działalność, może
jakąś trasę?
PZ: Działalność
teoretycznie jest, bo my nie jesteśmy zawieszeni. Będą koncerty nawet, może
nawet w Rynku zagramy podczas Euro w Strefie Kibica. Na pewno w Wiśle mamy
plener z Hurtem i Neonami bodajże na początku września… plus jedna sztuka w
Czechach.
GK: O, no to
zaliczysz dwa koncerty w jeden dzień :)
PZ: Taak,
dokładnie. Grube siano, słuchaj kasa kasa kasa, że zacytuje klasyka „kasa
zapier…la do kieszeni” jak to Lipa kiedyś powiedział na koncercie Illusion
:) Wracając do płyty, pomysłów to jest
cała szuflada. Ale chyba chęci nie ma jakoś. Ja działam na fali takich napadów
- najpierw wszystko bym zrobił - koncerty, utwory, płyty, 2000 prób. A potem
ciśnienie mi opada i nic z tego nie ma. Nie ma koncertów, nie ma płyty. Miałem
takie marzenie, żeby zrobić duży koncert z okazji 10 lecia kapeli, zaprosić
zespoły z którymi kiedyś się kumplowaliśmy, dzieliliśmy wielokrotnie scenę,
ale... jak zwykle skończyło się na planach. Mój słomiany zapał wziął górę.
W ogóle to podpisaliśmy kontrakt z Rockersem, z Melonem. I
wiesz - normalny zespół, który wydaje płytę i ma kontrakt, to co robi? Jedzie w
trasę. A myśmy co zrobili? Zagrali jeden koncert we Wrocławiu i ciśnienie nam
zeszło :) I koniec, i nie ma zespołu. Spieprzyliśmy za przeproszeniem sprawę i
płyta zniknęła. Gdzieś tam pohulała w lokalnych rozgłośniach radiowych, parę
recenzji fajnych zebrała i nic za tym nie poszło. Umówmy się, my też myśleliśmy
że zdobywamy świat, zostajemy gwiazdami rocka, Ameryka na nas czeka co było bzdurą
:)
GK: Kolejny etap w
Twojej karierze to Hurt. Jak trafiłeś do zespołu Maćka?
PZ: Zacznijmy od
tego, że Maćka (Maciek Kurowicki – wokalista, założyciel Hurtu) poznałem w
95-96 roku. W ogóle pierwszy raz na koncercie Hurtu byłem w 1994 roku, w legendarnym
już wrocławskim klubie Amsterdam. Potem łaziłem regularnie na Hurt. Oni mieli
taką punkowską proweniencję. Takie wiesz, punki z automatem wychodziły i
napierdalały. Mi się to podobało, bo to było zupełnie coś innego. Wszystkie
kapele miały żywych bębniarzy a ci się
nie pieprzyli tylko odpalali automat. Dla mnie to było mega alternatywne,
robili coś czego nikt inny nie robił. Maćka poznałem świeżo po kasecie Babilon.
Pamiętam, że marudził wtedy że nie mają pieniędzy na nagranie płyty, że to
kosztuje 36 milionów (na stare :)), a Maciek zawsze przykładał wagę do tego
żeby te płyty brzmiały i były nagrywane w dobrym studio. I potem gdzieś się tam
mijaliśmy na ulicach Wrocławia, Maćka ciężko jest tutaj nie spotkać, on jest w
zasadzie wszędzie. Do tego jest na tyle otwartą osobą, że z zupełnie obcą osobą
potrafi przegadać godzinę lub dwie. No i gdzieś tam kiedyś się spotkaliśmy i
mówi mi, że T.Love szuka gitarzysty. Stwierdziłem, ze T.Love to trochę za
wysokie progi, ale wysłałem zgłoszenie, oczywiście nikt się nie odezwał :)
Potem przez przypadek wlazłem na stronę Hurtu i się okazało, że oni też szukają
gitarzysty. Przypomniałem się Maćkowi.
GK: Brałeś udział w
castingu?
PZ: To chyba
poszło jakoś tak z automatu, chłopaki pooglądali sobie teledyski Dust Blow, to
co jest na necie z koncertów. Umówiliśmy się z Maćkiem w Mleczarni. Byłem wtedy z żoną, synek Jasiek był
maluteńki jeszcze, no i patrzę wchodzi Niedźwiedź (Piotr Niedźwiedź). Ja go nie
znałem, ale wiedziałem, że to jest menager Hurtu. Zaświeciła mi się lampka i
mówię: „Oo – coś jest na rzeczy ”. A on do mnie: „Cześć, jestem Piotr
Niedźwiedź, Maciek zaraz przyjdzie, poczekamy na niego”. Przyszedł Maciek i
powiedział, że chcieliby ze mną grać. Wbiło mnie totalnie w fotel.
GK: Oświadczył Ci się
tak trochę :)
PZ: No
centralnie, przyjąłem oświadczyny jak widać. Wyleciałem z knajpy i to był dziki
ryk radości :) Potem mieliśmy zjazd przygotowawczy w Kluczborku i nastąpił
pierwszy koncert, który był dramatem. To co ja wyczyniałem na scenie to
masakra. Nerwy mnie zjadły :) Duży plener, publiczności… Matko Boska, do
dzisiaj chłopaki z tego leją :)
GK: Dograłeś do końca
? :)
PZ: Oczywiście,
ale nasz dźwiękowiec, Jarek, musiał ściągnąć moją gitarę żeby nie było słychać
co ja tam wygrywam. Cuda na kiju :) Trema mnie zżarła totalnie. Ja te kawałki
umiałem, ale patrzyłem na setlistę i kompletnie nic mi to nie mówiło,
zapomniałem co jak się gra. Miałem jakieś efekty pod nogami które wciskałem jak
oszalały, nie wiedziałem co się dzieje :D
GK: Ale z koncertu na
koncert było coraz lepiej…
PZ: Tak, chyba
najwięcej mi dała ta trasa Punky Reggae Live, bo to było jakieś 28 koncertów w
bardzo krótkim czasie.
GK: A jak Ci się
współpracuje z chłopakami z Hurtu?
PZ: Bardzo fajnie
- wiesz, myślę, ze nauczyliśmy się
siebie. Wiadomo, każdy jest z totalnie innej parafii, każdy ma swoje dziwne
jazdy, ale każdy ma też jazdy fajne. Potrzebowaliśmy trochę czasu, żeby się
siebie nauczyć. Jest bardzo fajnie, tak fajnie że zaowocowało to nagraniem
nowej płyty.
GK: Miałeś swój mały
udział w płycie „Wakacje i Prezenty”…
PZ: Ja tam
zagrałem trzy numery. Tak, chyba trzy nagrałem z czego na płytę weszły bodajże
dwa. To była dla mnie taka zachęta od zespołu, dostałem od nich takiego jakby
lizaczka. Wiesz, nowy w zespole i od razu wchodzi na płytę.
GK: Teraz nagrywacie
cały czas nowy materiał…
PZ: Tak, tym
razem już jesteśmy naprawdę na finiszu. Bardzo długo zapowiadaliśmy tę płytę,
premierowego materiału nie było bardzo bardzo długo. Z 5 lat co najmniej, od
2007 roku, bo na płycie „Wakacje i prezenty” była tylko jedna nowa piosenka, a
reszta to był przegląd twórczości Hurtu. Maciek wybrał te numery, które
najbardziej lubił i chciał to nagrać od nowa. W inny sposób. Dlatego też
nazywało się to „Maciek Kurowicki i Hurt”.
GK: Masz jakiś swój
udział w tworzonej właśnie muzyce, czy to jednak Maciek trzyma na wszystkim
rękę?
PZ: Maciek przede wszystkim jest od tekstów, a muzykę
dostarczamy mu my, czyli basista Smoła (Jacek Smolak) i ja. Przynosimy mu
numery, słucha tego i jak mu coś podpasuje
to bierze. Najczęściej wszystko wypieprza :))
GK: Jest takim małym
despotą trochę?
PZ: No kurwa, no
musi być :)) Ja pitole, jak w zespole nie ma Hitlera, despoty, to zespół nie
istnieje. Sorry Maciek :))
GK: Długo nie graliście koncertów, ostatnio
dopiero zaczęliście grać..
PZ: Noo
faktycznie, w zasadzie w tym roku oprócz tych plenerowych to graliśmy Orkiestrę
podwójną. Ale taki założyliśmy plan. Plenery jak najbardziej zaliczamy ale
przede wszystkim skupiamy się na robieniu płyty. Pojechaliśmy sobie na taki
composing camp do Gogołowa, piękna miejscowość gdzieś w górkach. Mieliśmy domek
w którym robiliśmy materiał, byliśmy totalnie odcięci od świata, zadupie
kompletne no i przywieźliśmy stamtąd 10 numerów. Myśleliśmy, że mamy gotowe
aranże, ale jak przyszedł producent Agim Dżelilji (Oszibarack) to okazało się, że zostało z
tego jakieś 20-30 %. Niektóre rzeczy robiliśmy na żywo w studio, nagle wpadały
fajne pomysły, okazało się że to zajebiście żre i od razu nagrywaliśmy.
GK: Wracając do
tematu, czy podczas tej przerwy nie brakowało Ci wyjazdów, trasy, kontaktu z
publicznością?
PZ: Oczywiście,
że brakowało. Utrzymuję się w zasadzie tylko z Hurtu, więc gdy nie gram to
siedzę w domu . Nie ukrywam że to lubię, jestem domatorem, nie cierpię
wychodzić na miasto - dlatego mnie spotkać na koncercie czy w knajpie to jest
praktycznie jak trafienie w totka. Chyba, ze znajomi grają, wtedy pójdę.
GK: Gdzie gra Ci się
najlepiej? Masz jakieś swoje ulubione miasto już?
PZ: Uwielbiam
grać w Lublinie, Gdyni czy Łodzi, ale nie chciałbym mówić że tu fajnie a tam
chujowo - jest tyle czynników, które wpływają na to
czy koncert uważamy za udany, że nawet jak mam miasta które średnio mi leżą, to
czasami w nich zdarza się zagrać najlepsze sztuki. Wszędzie jest fajnie :) We
Wrocławiu mi się ciężko gra - u siebie. Ale tylko z Hurtem tak mam, z Dust Blow
nigdy tak nie miałem. Z nimi zawsze zajebiście mi się grało we Wrocławiu, masa
znajomych przychodziła, było fajnie, tak rodzinnie. A z Hurtem - walka – nie
wiem z czego to wynika.
GK: Ostatnio współpracowałeś z Jankiem
Samołykiem, jak pamiętasz…
PZ: Tak tak, to
był totalnie jednorazowy projekt: „Tribute to The Go Betweens”. Było to na
rocznicę śmierci założyciela i wokalisty – Granta Mclennana. Janek skrzyknął
wrocławskich muzyków, przez dwa tygodnie siedzieliśmy w salce, łupaliśmy te
numery. The Go Betweens to w ogóle jest kapela, którą dla mnie odkrył Janek.
Okazali się świetnym zespołem. Zrobiliśmy około 20 utworów, zagraliśmy koncert,
ludzie dopisali. Szkoda, ze tego nie nagraliśmy, a był plan żeby to
zarejestrować na próbie. Niestety, nie wypaliło.
GK: Jest ktoś, z kim
chciałbyś nagrać piosenkę lub zagrać koncert?
PZ: No jasne
- John Lennon, ale będzie problem :)
Jest to mój guru jeśli chodzi o muzykę, on mi dał najwięcej. Dzięki niemu,
dzięki Beatlesom jestem tu gdzie jestem. Tak samo Cobain, nie ukrywam że Dust
Blow powstało z inspiracji Nirvaną. Nie wstydzę się tego, do tej pory Nirvana
jest w mojej pierwszej trójce zespołów. The Beatles, Tiamat i Nirvana.
GK: Tak trochę na
koniec zapytam o Wrocław. Czy wg. Ciebie jest to dobre miasto do robienia
muzyki? Szczególnie w kwestii młodych zespołów.
PZ: Chyba tak jak
każde inne miasto. W tym kraju jednak panuje przekonanie, że jeśli chcesz coś
osiągnąć to musisz się wyprowadzić do Warszawy. Czy tak jest?
GK: No chyba nie.
PZ: No właśnie,
Hey jest ze Szczecina i co? Bomba - nie? Myslovitz jest z Mysłowic i bomba.
Grabaż jest z Piły. A my jesteśmy z Wrocławia :) Jeśli kapela ma coś naprawdę
do powiedzenia, jest dobra to się zawsze przebije. I ma upór i dąży do tego, bo
to nie jest tak, że nagrasz płytę i od razu sprzedasz miliony. To jest to co
właśnie gubi młode zespoły, patrząc też z perspektywy Dust Blow. Kontrakt jest,
złapaliśmy pana Boga za nogi, sława i chwała. A to jest bzdura. Niestety
większość się na tym wykłada , kiedy sytuacja nie spełnia ich oczekiwań to się
rozpadają.
GK: Gaszą się po
prostu.
PZ: No tak,
zostają ściągnięci do parteru, kop w dupę i albo zaciskamy zęby i trzeba po
prostu zapierdalać, grać próby, masę koncertów albo się rozpadamy.
GK: Wrocław to jest
Twoje rodzinne miasto…
PZ: Tak, tutaj
się urodziłem. Kocham to miasto, ale drugim moim miastem jest Szczecin, bo
stamtąd pochodzi moja Mama i tam mam większość rodziny. Praktycznie przez całe
życie spędzałem tam wszystkie święta.
GK: Co Ci się tutaj
najbardziej podoba?
PZ: Hmmm, ciężkie
pytanie. Nie mam zielonego pojęcia co mi się podoba w tym mieście. Podoba mi
się to, że nie jest takie jak Warszawa :) dla mnie Warszawa pędzi. Czuje się
tam jak kosmita. A we Wrocławiu czy Krakowie życie się troszeczkę wolniej toczy
– tak jak lubię.
GK: Dzięki za wywiad
:)
od lewej: Jaś Załęski, Piotr Załęski, ja :)
POST SCRIPTUM
PZ: Już? Tak
szybko ? :)
GK: No chyba już
zapytałem o wszystko co chciałem…
PZ: Alee - fajna
będzie nowa płytka Hurtu :)) Zaajebista.
GK: Rozumiem, że to będzie zupełnie inny Hurt?
PZ: Oooo kurwa.
GK: Hit za hitem?
PZ: Hmm wiesz, nie. Nie mamy nastawienia na hit i
wydaje mi się, że to jest właściwa droga. W momencie kiedy się nastawiasz na
hit, to potem może być zawód. Nie robiliśmy hita na siłę, nie było mówienia:
„chłopaki robimy hita, bo jak nie będzie hita to nie będzie kasy i koncertów”.
Nie tędy droga. Myśmy robili swoje, dużo fajnych spontanów wyszło.
GK: Czyli zupełnie
nowa jakość i zupełnie inna płyta. Zaskoczycie fanów.
PZ: Totalnie inna
płyta. Maciek nam zaufał i pozwolił robić to co chcemy, to co czujemy. Będzie
to bardzo gitarowa płyta, dużo przestrzeni gitarowej. Będzie dużo noisu,
przesterów… Będzie 10 premierowych numerów. Jesteśmy bardzo podjarani tym
materiałem, nikt się czegoś takiego nie spodziewa :)
GK: Dzięki raz
jeszcze :)
PZ: Dzięki
również.